piątek, 6 marca 2015

Rozdział VI

  -Dlaczego nie możemy pojechać na lotnisko samochodem?-Zapytał Max, odgarniając kłującą gałąź i odpędzając się jednocześnie od komarów.
-Przestań marudzić-syknęła Vivienne, która cięła przeszkody grubym mieczem.-Nie możemy jechać samochodem, ponieważ można go łatwo wyśledzić.
-Aha.
  Wędrowali już dobre trzy godziny. Trzeba było przedzierać się przez splątane konary starych drzew. Szli blisko szosy, a jednak wśród drzew by nikt nie mógł ich wypatrzyć. Vivienne szła jako pierwsza, następnie Amber, która nieustannie mamrotała coś do siebie, a na końcu Max. Byli spoceni, zmęczeni oraz spragnieni akcji-monotonia otoczenia sprawiała, że ich umysły pracowały okropnie wolno.
  W pewnym momencie Amber wybuchnęła śmiechem. Vivienne zatrzymała się gwałtownie, odwracając się w jej stronę by ją uciszyć i cały orszak zaczął się chwiać.
-Amber! Co ty wyprawiasz? Nie możemy się zdradzić hałasem.
Rudowłosa założyła ręce na piersi.
-Jesteśmy na kompletnym pustkowiu, nie sądzę by ktoś mógł nas usłyszeć-odparła gorzko.
-Więc postaraj się zachowywać w miarę racjonalnie.
-Nie sądzę by to pomogło nam odszukać Króla Wudu.
-Sądzę, że przynajmniej mogłoby nam to pomóc dotrzeć do celu w jednym kawałku-odparowała Vivienne.-Przez całą drogę gadasz sama do siebie. To irytujące.
-Oh, nie mówię sama do siebie!-krzyknęła Amber, zaciskając pięści po bokach. Jej twarz nabrała koloru zbliżonego do jej płomienno rudych włosów.
-Amber-odrzekł cicho Max-tu nikogo więcej nie ma.
Dziewczyna zatrząsła się od niekontrolowanego gniewu. Spojrzała ze złością na swoich towarzyszy.
-Jesteście tak bardzo zaaprobowani sobą, że nie zauważacie nikogo więcej. Nic nie rozumiecie! Jesteście zafajdanymi egoistami, którzy próbują wykorzystać siebie nawzajem.
Mówiąc to, wybiła się do przodu. Plecak podskakiwał przy każdym jej kroku. Między Maksem a Vivienne zapadła niezręczna cisza. Chłopak poprawił coś przy pasku własnego pakunku. Odetchnął cicho.
-Nieźle-wyszeptał.
-Idziemy-zarządziła Vivienne i popędziła za Amber.
  ***
  Damien obudził się na zimnej podłodze. Z sufitu kapała woda, a każda kropla odbijająca się od ziemi była jak cios dla jego obolałej głowy.
  Z cienia wyłoniła się wysoka postać. Mężczyzna, sądząc po posturze. W ciemności można było jedynie dostrzec obwódki jego lodowatych błękitnych oczu, przeszywających Damiena na wskroś. Miał wrażenie, że zamarza, kiedy patrzył w te ludzko-nieludzkie ślepia.
-Dzień-dobry!-Rzuciła postać pozornie lekkim tonem.-Dobrze spałeś, siostrzeńcze?
Monstrumuss.
Chłopak skrzywił się.
-Nie waż się mnie tak nazywać. Ja nie mam w rodzinie potwora.
Mężczyzna roześmiał się, ale dało się usłyszeć nutę ostrzeżenia w tym dźwięku. Było w nim więcej grozy niz uciechy.
-I mówi to wiecznie dwudziestoletni chłopak, który oszukuje własną narzeczoną. Nieładnie, Damienie. Może powinieneś najpierw dostrzegać własne błędy, zanim wytkniesz je innym. To czysta hipokryzja.
Damien splunął. Próbował poruszyć rękami, ale miał je zakute w kajdany. Tak samo nogi oraz dodatkowo żelazna obroża w pasie. Tym razem to on głośno się roześmiał, czym wyraźnie zbił czarnoksiężnika z tropu. W ustach czuł metaliczny posmak krwi.
-Potrzebujesz aż tyle żelastwa by unieszkodliwić małego Łowcę? Daj spokój, myślałem, że masz większą klasę, M.
-Zamknij się, dzieciaku-syknął Monstrumuss.-Ciekawe czy będzie ci do śmiechu, kiedy to "żelastwo" zacznie wżerać ci się w skórę.
To skutecznie uciszyło chłopaka.
  Czuł pustkę. Jakby brakowało mu istotnego elementu układanki. Najbardziej jednak cierpiał z powodu Vivienne. Obiecał, że wróci. To było jak zdrada nie do wybaczenia. 
  Przypomniał sobie polowanie. Dymitri kazał sprawdzić mu czy dziewczyna imieniem Giselle zginęła z łap zombie. Pamiętał jak ukląkł nad rozszarpanym ciałem i uświadomił sobie, że zaatakowało ją więcej niż jeden potwór. Wtedy ktoś podszedł go od tyłu-co było niemożliwe, ze względu na jego wieloletnie doświadczenie w tym parszywym zawodzie-i uderzył w głowę. Stracił przytomność, a ostatnie co zapamiętał to zderzenie się z truchłem Giselle. 
  A teraz był tutaj.
-Czego ty właściwie chcesz?-Wypalił.-Nie dość już krzywd wyrządziłeś?
Może to złudzenie spotęgowane przytłaczającą ciszą oraz odgłosem kropli, a także otumanionym przez uderzenie umysłem, ale wydawało mu się, że słyszy uśmiech w głosie wuja.
-Mój drogi-powiedział tamten.-To dopiero początek tego co zamierzam zrobić.
***
  Późną nocą zarządzili odpoczynek. Cała trójka weszła głębiej w las by rozpalić ognisko. Znaleźli doskonałe miejsce-suchu skrawek ziemi oraz dwie kłody. Amber usiadła na jednej, a Vivienne i Max razem na drugiej. Atmosferę można było ciąć nożem-tak była gęsta.
  Żadne nie miało ochoty na rozmowę, a jednak odczuwali niepochamowaną chęć przerwania niezręcznej ciszy. Pośród trzaskania ognia słychać było tylko cichy szept Amber. Wydawało się, że z kimś rozmawiała. Vivienne nie miała ochoty dociekać, ale przyrzekła sobie, że później przeprosi dziewczynę.
  Zjedli kanapki, napili się i każde zajęło się sobą. Max zasnął, Amber rozmawiała z wyimaginowanym przyjacielem, a Vivienne patrzyła w ogień. Nagle, kierowana silnym impulsem, przysiadła się do gotki.
-Słuchaj. Przepraszam...-zaczęła niepewnie. Amber przerwała jej machnięciem ręki.
-Nie trzeba. Serio. Przyzwyczaiłam się.
Żal ścisnął serce szatynki. Pewnie traktowano ją jak wariatkę, pomyślała. Obiecała sobie, że już nigdy nie odezwie się do niej w tak pretensjonalny sposób.
-Z kim rozmawiasz?
Amber roześmiała się cicho.
-Gdybyś tylko zechciała...zobaczyłabyś. 
Vivienne wytężyła zmysły, otworzyła umysł. Postanowiła spróbować dostosować się do świata tej dziewczyny, więc musiała robić to co ona.
  Przed nią zmaterializowała się przezroczysta postać. Dziewczyna, na oko piętnastolatka, w sukience w grochy w stylu lat siedemdziesiątych, w warkoczu przerzuconym przez ramię. Uśmiechała się serdecznie.
-Cześć-przywitała się.
-Cześć-wyszeptała oniemiała Vivienne. Potarła na wszelki wypadek oczy, lecz zjawa nie zniknęła. Wręcz przeciwnie-stała się wyraźniejsza.
-Masz zdolności?-zapytała.-Ojej, przepraszam. Jestem Silene. No więc jak, masz je?
-J-jakie zdolności?
-Potrafisz mnie zobaczyć! To niebywałe, ponieważ tylko Amber to potrafi.
Amber odwzajemniła ekscytację Silene.
-To prawda, Viv. Jeszcze zanim się spotkałyśmy, wiedziałam, że masz to coś. Masz paranormalne umiejętności.
-Nie sądzę-odparła gorzko tamta. Wpatrywała się w swoje dłonie, by nie musieć patrzeć na ducha. To wszystko ją przygnębiało. Co dziwne-nie przerażało. W głebi duszy czuła, że to odpowiednie.-A może jednak. Sama nie wiem. A ty co potrafisz?
  Amber nie odpowiedziała. Pokazała.
  Uniosła dłonie przed ogień. Jej żyły zaczęły jaśnieć złotą poświatą. Płomienie buchnęły w górę, mieniąc się czerwienią, błękitem i złotem. Gorąco uderzyło wszystkich, a sam pokaz oślepiał, lecz nikt nie chciał oderwać wzroku. Podniosła jedną rękę w górę i zerwał się wiatr, który otoczył ognisko i powoli sprowadził w dół do normalnych rozmiarów. Kiedy skończyła, miała łzy w oczach.
-Czasem boję się samej siebie.

1 komentarz: