piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział V

  To już tydzień, odkąd Damien nie daje znaku życia.
  Tydzień.
  To słowo tłukło się w głowie Vivienne nieustannie. Starała się wszystkimi możliwymi sposobami odgonić mroczne myśli na temat tego, co złego mogło się stać. Przechodziła różne stany: od niepokoju, przez przerażenie, po całkowitą paranoję. Ale teraz musiała coś z tym zrobić. Nie może bezczynnie siedzieć i przyglądać się, jak strach powoli ją niszczy. Damien jej potrzebuje, a ona potrzebuje jego.
  Zebrała się w sobie. Wstała z łóżka, zrzucając przy okazji zużyte chusteczki. Poprawiła na szybko włosy, przebrała się  i wyszła.
  Powietrze było przesiąknięte spalinami oraz ciężkim zapachem deszczu. Vivienne objęła się ramionami z powodu nagłego podmuchu wiatru. Żałowała, że nie wzięła czapki, ale nie mogła teraz wrócić; wiedziała, że to tylko jej tchórzliwy umysł próbuje wymyślić wymówkę by zostać w domu i użalać się nad sobą, a na to nie mogła pozwolić.
  Właśnie sprawdzała po raz kolejny, czy nie przyszedł SMS-s, mail, jakikolwiek znak, że Damien ma się dobrze, kiedy wpadła na coś.
  Nie, nie na coś, na kogoś.
  -Cholera!-ryknął chłopak.-Uważaj jak leziesz, ty...
Urwał raptownie kiedy napotkał jej wzrok.
  Chłopak był wysoki, szczupły i miał hipnotyzujące, czarne jak węgiel oczy, a także burzę ciemnych włosów. Sam był jedną wielką ciemnością. Vivienne pomyślała, że ma w sobie coś mrocznego, dokładnie tak jak ona. Takie rzeczy się rozpoznaje. To się po prostu czuje.
  -Oh, wybacz, myślałem, że jesteś...
  -Jestem kim?-Zapytała zirytowana dziewczyna.
  -Nie ważne.
  Vivienne dopiero teraz zauważyła, że chłopak dzierży w rękach papierowy kubek, a jego zawartość...no cóż, była na jego płaszczu.
  -Przepraszam za kawę-mruknęła speszona.-Zamyśliłam się.
  -Tak, zdarza się-odparł wyraźnie rozbawiony. Przeczesał ręką włosy, drugą szukając czegoś w kieszeni. Zapewne chusteczek lub czegokolwiek, co może usunąć nadmiar lurowatej kawy z płaszcza...
Vivienne wyciągnęła swoje opakowanie z wewnętrznej kieszeni okrycia i zaczęła nerwowo wycierać kawę z ubrania chłopaka.
  -Ja to zrobię-kiedy się poruszył, coś przyciągnęło uwagę dziewczyny. Srebrny łańcuszek do którego przytwierdzony był portfel chłopaka, miał zawieszkę. W kształcie słońca...
  Odruchowo sięgnęła do swojego nadgarstka odkrywając mankiet rękawa. Miała dokładnie taką samą. Chłopak chyba też to zauważył ponieważ źrenice rozszerzyły mu się w nagłym przypływie paniki. Burknął pod nosem coś co brzmiało jak "przepraszam" i oddalił się pospiesznie.
  Vivienne jeszcze długo stała na chodniku wpatrując się w swoją bransoletkę ze złotym słońcem.
***
  Amber położyła się na podłodze. Zimna posadzka dawała jej chwilę ukojenia od całego tego harmidru. 
  Przedmioty latały, tłukły się i łamały. Ogień w kominku trzaskał głośno, nieprzyjemnie, jakby chciał wydostać się z więzienia i panować na zewnątrz. 
  Głowa tak bardzo ją bolała. Koniuszki palców mrowiłi i jarzyły się na złoto i pomarańczowo. Żyły wyróżniały się na bladej skórze złotawą poświatą, jakby zamiast krwi płynął w nich cenny kruszec.
  Była wyczerpana. Nie umiała już niczego kontrolować. Czasami jej umiejętności dawały się we znaki, torturowały ją. Sprawiały, że chciała robić różne straszne rzeczy, wszystko tylko dlatego, by to się skończyło. 
  Nachodziły ją różne wizje z przeszłości i przyszłości. Ona jako mała dziewczynka, siedzi u stóp mamy, a ona czesze jej rude loki. Całuje sztywno w czoło, uśmiecha się cierpko i mówi dobranoc. Nigdy jej nie kochała. Kolejne: ona, Max i jakaś inna dziewczyna-Vivienne, tak, Vivienne-siedzą przy ognisku. Mają smutne miny, wyglądają jakby wszystko ich bolało. 
  Uspokój się, powtarzała jak mantrę, uspokój, zwolnij rytm, a wszystko będzie dobrze.
  Wyobraziła sobie nicość i podziałało.
  Czas jakby zatrzymał się, a potem stało się tak, jakby ktoś nacisnął "przewiń w tył" na pilocie. Wszystko co stłuczone, zaczęło się sklejać i pojawiło się na swoim miejscu. Ogień znów trzaskał miarowo, polana płonęły powoli trawione przez łagodne płomyki. I było jak przedtem.
  Tylko skulona postać na szarej podłodze jeszcze nie potrafiła dojść do siebie, choć zloto w jej żyłach powoli gasło.
***
  -Jak to nie dostajemy pozwolenia?!
Amber i Max stali przed wielkim biurkiem Dimitriego. Znudzony mężczyzna przekładał papiery z jednego stosu na drugi. Widocznie nie miał czym zająć rąk.
  -Oh, całkiem normalnie. Nie możemy narażać życia naszych przyjaciół. Teraz wypadki z udziałem martwych są rzadsze, więc nie widzę powodu, dla którego mam wam udzielić pozwolenia na taką misję.
  Amber trzasnęła ręką w blat biurka i wszystkie dokumenty z równo ułożonego stosu rozsypały się.
  -Zombiak. Wylazł. Z nowego. Grobu.-Wycedziła przez zęby każde słowo.-A ty nazywasz to rzadkim wypadkiem?! Jesteś niepoważny!
  Wszystkie łańcuszki przytwierdzone do jej ubioru zadzwoniły groźnie, jakby dla podkreślenia jej słów. Max odciągnął ją od biurka, całą czerwoną na twarzy. Widać było, że zaraz nie poprzestanie tylko na groźbach. Sam jednak był zdenerwowany. Nie, był wkurzony.
  -To ważne. Monstrumuss znowu atakuje, Dimitri.
  -Nie sądzę-mężczyzna uśmiechnął się drwiąco.
  Max zacisnął zęby by nie powiedzieć czegoś, co pogorszy sprawę. Za to Amber, szczera jak zawsze, wyciągnęła zza paska sztylet i wbiła go w ciemny dąb. Dimitri odłożył wszystkie papiery, które trzymał w ręku i skrzywił się nieznacznie.
  -To cenne drewno, panno de la Mishia-upomniał Amber.
  Dziewczyna wykrzywiła pomalowane na czarno wargi w coś na kształt uśmiechu.
  -Oh, chyba nie zauważyłam, ponieważ za tym biurkiem siedzi jakiś pacan, który przyćmiewa wszystko swoją głupotą...
  Dimitri przyjął ze spokojem obelgę. Dobra mina do złej gry.
  -Chyba powinniście opuścić moj gabinet. Rozmowę uważam za zakończoną.
  Amber przyglądała mu się przez jeszcze jedną chwilę. Był taki irytujący. Potem wyciągnęła ostrze z dębu i pogładziła klingę. Dała Maksowi znak lekkim skinieniem głowy i bez słowa opuścili biuro Dimitriego.
  -Nienawidzę go!-wykrzyknęła. Uderzyła pięścią w ścianę. Natychmiast tego pożałowała, bo ściana zrobiona była z gładkiego, lecz solidnego marmuru. Potrząsnęła ręką by przywrócić krążenie, a potem zagryzła pięść by nie wypowiedzieć najgorszych wiązanek przekleństw jakiekiedykolwiek usłyszała od starszych panów.
  -Hm...przepraszam?
  Amber i Max odwrócili się na dźwięk cichego, ale stanowczego kobiecego głosu. Max natychmiast rozpoznał w intruzie dziewczynę, którą spotkał dzisiaj rano. A więc jednak miał rację-należała do Organizacji.
  -Chciałam iść prosić tego tam durnia-wskazała dziewczyna na drzwi gabinetu Dimitriego-ale widocznie nie mam po co. Chyba niechcący podsłuchałam waszą rozmowę.-Wzruszyła ramionami jakby zbywała nieistotną, niewartą omówienia błahostkę.
  -Tak-odparła kwaśno Amber.-Pan Dzisiaj-Ignoruję-Ludzi-W potrzebie chyba ma zły humor.
  -Jestem Vivienne-szatynka podała rękę Amber, a potem Maksowi, którzy także się przedstawili.
  -Mam dla was pewną propozycję-odezwała się Vivienne.
***
  -Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
  Max, Amber i Vivienne pakowali właśnie plecaki. Noc była ciemna i gwieździsta, a w dodatku chłodna. Wszystko co ze sobą zabierali to skroomny ekwipunek mający zapewnić im podstawowe wymagania na parę dni. Później mieli do uzupełnić w następnej stacji, przynajmniej tak objaśniła im to Vivienne. W ich plecakach znajdował się komplet czystych ubrań na zmianę, małe, ale pożywne racje żywnościowe, dwie butelki wody oraz apteczka. Broń nosili przy sobie, jak każdy dobry Łowca.
  -I dlaczego mamy ci ufać?-Max zadał kolejne pytanie. Nie było w nim sarkazmu czy złośliwości, jedynie ciekawość. Vivienne westchnęła ciężko.
  -Ponieważ także jestem na lodzie. A załatwiając mój problem, załatwicie przy okazji swój, prawda? Nie jest tajemnicą, że to Monstrumuss maczał w tym palce-skrzywiła się, ale szybko odzyskała rezon. Założyła za pas kolejny shiruken.-A wy chcecie go zabić. Proste.
  -Uhm-zgodziła się niechętnie Amber.-Nie znam was, ale nie znam lepszej opcji.
  -Dzięki-odparł ironicznie Max.
  -Nie ma za co.
  Skończyli się pakować i wyruszyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz