sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział IV

  Poranek był chłodny i nieprzyjemny. Vivienne siedziała pod kołdrą, trzymając w ręku kubek zimnej już kawy. Dopiero po chwili zorientowała się, że patrzy w jeden punkt już od dłuższego czasu w jeden punkt, a pies skrada się, by wychłeptać jej kawę jak kotek mleko.
-Hades!-krzyknęła i w ostatniej chwili odsunęła kubek. Hades-mały, czarny kundelek-zaskomlał żałośnie i zakopał się pod pierzynę.
O mój Boże, ten pies mógłby pochłonąć więcej kofeiny, niż Damien w sobotę, pomyślała i natychmiast ponownie się zasępiła.
  Tak się składa, że Damien zostawił dla niej krótki liścik-co już samo w sobie powinno być jakimś pocieszeniem-na szafce nocnej.
"Przepraszam, zombiaki wzywają. Poczekaj na mnie z wyborem tortu na ślub!.
Twój na zawsze
Damien
  Najpierw była wściekła. Pod przykrywką żartu o torcie kryła się cicha obietnica szybkiego powrotu, ale przecież nigdy nie wiadomo. Nie miał prawa obiecywać, że wróci, nie wiedząc tego, a już na pewno nie w dniu, kiedy mieli załatwiać ostatnie sprawy dotyczące ślubu.
  Złość jednak szybko przeszła w troskę. Pamiętała, że na początku-gdy dopiero zaczęli traktować siebie jako kogoś więcej, niż towarzyszy polowań-siadała na łóżku, brała jego koszule i zasypiała, przytulona w materiał pachnący papierosami i miętą. Teraz lepiej radziła sobie z rozstaniem: chodziła na bardzo długie spacery z Hadesem, albo odwiedzała siostrę. W gorsze dni zamykała się w sypialni, z głośną muzyką w uszach. I choć każdy z tych sposobów był w jakimś stopniu dobry, to i tak miał swoje wady-jak dziurawa tama przepuszczał każde jej najgłębsze obawy oraz ponure myśli.
  Vivienne pogłaskała Hadesa po miękkiej sierści, a ten popatrzył na nią smutnymi oczyma, zdającymi się mówić "No nie martw się, też się martwię, kiedy ty się martwisz".
-Też za nim tęsknisz prawda?-zapytała.
Hades szczeknął gniewnie, a dziewczyna roześmiała się ponuro.
-No tak, przecież go nie cierpisz.
Hades i Damien byli jak ogień i woda. Jeden omijał drugiego z daleka i rzucał gromy spojrzeniem. Vivienne zawsze bawiło, że można znienawidzić kogoś ot tak, nawet nie mając ku temu podstaw.
-Idziemy na spacer-oznajmiła i odstawiła na bok wystygłą kawę.
***
  Powietrze w lesie było o wiele czystsze niż w mieście. Vivienne wzięła głęboki wdech, by uspokoić łomoczące serce. Hades wesoło podskakiwał i ganiał za wiewiórkami, przepędzał ptaki z leśnych ścieżek. Wszystko było w tym miejscu zbyt idealne, by mogło być prawdziwe. Łowczyni postanowiła jednak wrócić przed zmierzchem do domu. Szli więc teraz w stronę, gdzie drzewa rosły rzadziej, a dzikich zwierząt było mniej. Znali ten las prawie na pamięć, więc nie było problemu z jego opuszczeniem.
  Kiedy przechodzili obok furtki cmentarza, uwagę Vivienne zwrócił tłum ludzi. Otoczyli dookoła odblaskową taśmę policyjną. Z boku stały karetki, wozy straży pożarnej i telewizyjne. Wszyscy żywo o czymś rozmawiali.
  Hades zaszczekał głośno, zawył, skulił ogon. Vivienne podbiegła jednak bliżej. Przepychała się między ludźmi tak długo, dopóki nie dotarła do taśmy. Przecisnęła się pod nią, mimo głośnych protestów gapiów. Zatrzymał ją wysoki policjant, ostrzyżony na jeża.
-Nie ma pani uprawnień, by zbliżyć się do miejsca przestępstwa...
-Oh, oczywiście, że mam-odparła gorzko Vivienne. Wygrzebała z plecaka fałszywą odznakę funkcjonariusza policji. Może i została wykopana z Organizacja po wieloletniej służbie, ale nikt nie kazał jej zwrócić gadżetów od Dimitriego.
Strażnik był wyraźnie zmieszany.
-Proszę mi wybaczyć...panno Duncan.
Hm, Rosalie Duncan. Idealna przykrywka, prawda?
Vivienne ominęła bezceremonialnie mężczyznę i truchtem podbiegła do miejsca, gdzie stała grupka śledczych. Przepchnęła się pomiędzy nimi, a to, co zobaczyła, było zbyt znajome, by nie doznać uczucia deja vu. Poczuła chłodny pot na plecach, a jednocześnie gorąco uderzające ją w twarz. 
  Odleciała.
xxx
Wrała z przyjęcia koleżanki, razem z przyjaciółką-Emily. Noc była gwieździsta, a księżyc pysznił się na niebie, wielki i jasny. Śmiały się do rozpuku z jakiegoś żartu, może dlatego, że były już trochę wstawione. A może po prostu kawał był śmieszny? Nie, raczej pierwsza opcja była bardziej prawdopodobna...
-Vivienne!-Emily zatoczyła się na metalowe ogrodzenie, ale Vivienne zdążyła trochę stłumić jej bolesny kontakt z siatką.-Zagrajmy w wyzwanie.
-Hm...okej-zgodziła się Vivienne-przegrana idzie jutro do szkoły w piżamie?
-Umowa stoi.
Przeszły jeszcze kawałek, zanim Emily odezwała się ponownie. Widocznie musiała zebrać myśli, zanim coś powiedziała:
-Wyzwanie dla ciebie, Viv. Wejdź na ten cmentarz i zatańcz na jednym z grobów, śpiewając głośno "Odę do radości".
Vivienne oburzyła się, ale tylko troszkę. W końcu nie miała zamiaru pokazać się jutro w swojej różowej piżamie, w kotki.
-No wiesz, to przecież...brak szacunku.
-Wyzwanie albo kara-Emily uśmiechnęła się kpiąco.
Vivienne westchnęła, ale pchnęła bramkę, która skrzypnęła, złowrogo i przeciągle. Emily została, wciskając głowę miedzy szpary ogrodzenia. Przypatrywała się jej z ciekawością, wyraźnie widoczną w zamglonych chmielem oczach. 
Cmentarz był dość osobliwy. I stary, bardzo stary. Vivienne potknęła się o wystającą płytę nagrobną, ale szybko odzyskała równowagę. Wspięła się na grób...Kiedy ziemia pod nim zaczęła się trząść. 
Emily krzyknęła. Vivienne sparaliżował strach, ale zeskoczyła z nagrobka, akurat gdy spod niego wyjrzała obleczona poszarpaną skórą ręka. W miejscu paliczków prześwitywały żółtawe kości. Wszystko potem wydarzyło się bardzo szybko. Emily zaczęła piszczeć jak syrena alarmowa, gdy z pod grobu wyskoczył potwór. Rzucił się na Vivienne. Rozszarpał jej ramię pazurami; 
Dziewczyna powoli budziła się z alkoholowego otępienia. Chwyciła wazon z pobliskiego nagrobka i uderzyła nim zombie. Ku jej obrzydzeniu odpadła mu głowa. Jego ciało rozsypało się w czarny pył.
Vivienne zwymiotowała w pobliskie krzaki. Wymiotywała dopóki nie zapomniała o odorze zombie.
A potem straciła świadomość.
xxx
  -Proszę pani! Rosalie!
  Vivienne starała się uchwycić ostrość, ale jej wzrok odmówił na chwilę posłuszeństwa. Przed sobą widziała tylko kolorowe plamy. To mogły być drzewa, zwierzęta, ludzkie twarze...cokolwiek.
  Podniosła się. Była w tym samym miejscu, gdzie stała zanim zemdlała. Nad nią pochylali się policjanci, z niepokojem i ulgą wymalowanymi na ich twarzach jednocześnie.
  -Dobrze się pani czuje?
Vivienne chwyciła się za głowę. Poczuła ciepłą, lepką substancję cieknącą jej za kołnierzyk płaszcza...krew. 
  -Nic mi nie jest.
  Rozejrzała się. Ziemia wokół grobu była popękana, a sam grób opadnięty w ziemię i na bok. Później dostrzegła ślady krwi i desperackiej walki, a jeszcze później-pył. 
  Szybko poskładała elementy układanki.
-Kto to był? Ofiara.
-Po dłuższej indentyfikacji zdołaliśmy ustalić, że to Tiana Blackburn-odpowiedział jej najstarszy z funkcjonariuszy. Mógł mieć z czterdzieści lat.-Znała ją pani?
-Przykro mi, nie. Ale...gdzie jest ciało?-Vivienne przełknęła narastającą w gardle panikę. Cholera, cholera, cholera.
-W ambulansie, ale nie może pani...
Jednak Vivienne puściła się już biegiem. Nie mogła pozwolić by odprawiono jej pogrzeb. Jeśli zachowały się zwłoki i chcieli wyprawić jej pogrzeb, to lepiej by do niego nie doszło. Dla Tiany, dla niewinnych ludzi i Zabójców także. 
  Dopadła do karetki, zdyszana i spocona. 
-Nie! Nie możecie doprowadzić do pogrzebu!
Mężczyzna, który zamykał drzwiwczki samochodu, popatrzył na nią jak na wariatkę.
-Nie!-Krzyknęła znowu Vivienne, widząc, że jej nie wierzy.-Mówię prawdę! Chwileczkę.
  Drżącymi rękami wybrała numer do Dimitriego. Przecież musiał jej pomóc, prawda?
-Dimitrii, to ja, Vivienne. Wiem, że dowiedziałeś się już o tej całej...sprawie na cmenatarzu. Musisz ich przekonać, by spalili ciało.
-Vievienne. Nie. Mieszaj. Się.
  Opuściła ją cała energia. Rozłączyła się szybko, czując, że zaraz może eksplodować. 
  Pospiesznie oddaliła się od placu i rozgrywającej się na nim tragedii.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz