poniedziałek, 20 października 2014

Rodział 1

  Vivienne wrzuciła mokry płaszcz do kubła przed domem. Dziurawy, brudny i śmierdzący, pokryty prochem zombie na pewno jej się nie przyda.
  W domu było cicho. Jak na jej gust zbyt cicho. Nie dało się usłyszeć szelestu papieru, ciężkich kroków ani ekspresu do kawy.
-Damien?-zawołała, ściągając golf i buty. Odpowiedziała jej cisza. Wzruszyła ramionami i-pozbywając się kolejnych części garderoby-dowlokła się pod prysznic.
  Szorując ciało pozbywała się nieprzyjemnych wspomnień-wraz z wodą mogły odpłynąć do ścieków gdzie było ich miejsce. Potwory, krew, proch, strzały. Odgłosy, obrazy i dźwięki-mogła się tego wszystkiego pozbyć. Może nie na długo, ale każda chwila wytchnienia była jak błogosławieństwo. Dokładnie umyła włosy, by nie została na nich nawet odrobina prochu zombie.
  Wychodząc spod prysznica poczuła-całkiem instynktownie-że Damien nadal nie wrócił. Pod skórą niemal mrowił ją niepokój o niego. Z ich profesją wszystko było jedną, wielką niewiadomą. Chwila zwłoki i mogłeś skończyć jako śniadanie trupa.
  Gdy tak na to patrzeć ich życie było ciągłą troską o drugą osobę. Może dlatego niektórzy z nas wiodą samotny tryb życia? Może dlatego, że nie chcą się martwić? Spytała siebie Vivienne. Ale ona cieszyła się,że ma przy sobie kogoś, na kim po walce może się oprzeć i zrobić głęboki wdech by się uspokoić. Inni mogli być samowystarczalni, ale ona czuła się zbyt słaba.
  -Damien?-spróbowała raz jeszcze; głos niebezpiecznie jej przy tym zadrżał. Postanowiła jednak zabić czymś nudę. Dawniej, kiedy jeszcze ich wspólna przyszłość była niepewna, a Damien znikał na dwu-trzy dniowych misjach, siadała we wspólnej sypialni, brała jego koszule i zasypiała z nimi na gołym materacu. Teraz radziła już sobie lepiej: odwiedzała rodziców, albo wychodziła na miasto, szkicować.
  Przebrała się w czyste ubrania, rozplątała długie, ciemne włosy. Już miała wychodzić, kiedy zorientowała się, że nie ma innego płaszcza. Na zewnątrz było zimno-listopady w Acced nie były zbyt malownicze-więc nie mogła wyjść w samym swetrze. Nie miała wyjścia-musiała założyć skórzaną kurtkę Damiena. Przytuliła ją na chwilę do piersi. Pachniała nim-papierosami i gumą miętową. Okrycie było na nią za szerokie, ale dopóki nie kupi nowego płaszcza, będzie musiała chodzić w niej. Co prawda chciała tego uniknąć, ponieważ jego zapach przywodził jej na myśl wspomnienia i bolesną świadomość, że może go utracić. Postanowiła, że od razu pójdzie do butiku. Zaraz...zaraz po wizycie u Dimitriego.
  Ranek był orzeźwiający, ale mroźny. W powietrzu dało się wyczuć ciążącą wilgoć, jakby lada chwila miał spaść śnieg.  Nawet by to nikogo nie zdziwiło. W Acced często coś padało.
  Vivienne przyglądała się uważnie mijanym przechodniom. Lubiła to robić, ale odczuwała wtedy jeszcze większą nostalgię za zwykłym życiem. Szczęśliwe pary trzymały się za ręce, młode małżeństwa prowadziły wózki i uśmiechały się do różowych bobasów w środku. Ona nigdy nie chciała mieć dzieci, pragnęła za to takiej swobody jak te rodziny.
  Niektórzy szli ze spuszczonymi głowami-nastolatki i ludzie,którzy z nikim nie spacerowali. Inni patrzyli przed siebie, energicznie stawiając kroki, udając, że nikogo nie widzą. Vivienne zauważyła, że był to jakiś sposób na przetrwanie w miejskiej dżungli, albo coś w rodzaju pancerza ochronnego-nietykalni, ważni, nieustannie się spieszący.
  Ona sama rozglądała się po twarzach nieznajomych, a jednak, napotykając czyjeś spojrzenie, szybko wbijała wzrok w monotonny chodnik.
  Ani się obejrzała, a już stała przed wysokim budynkiem w sercu miasta. Wznoszący się ponad wszystko drapacz chmur stał dumnie niewrażliwy na wszystko inne.
  Organizacja zajmowała się tępieniem właśnie takich potworów jak zombie. Dbała o bezpieczeństwo innych ludzi, nawet nieświadomych na dziejące się dookoła nich rzeczy. Wydawałoby się, że tajna grupa zabójców żywych trupów będzie lepiej ulokowana, a jednak jej założyciel zakpił sobie z logicznego myślenia i umieścił ją w najbardziej widocznym punkcie na mapie.
  Między innymi dlatego był geniuszem.
  Vivienne weszła przez obrotowe drzwi do eleganckiego holu. Podeszła do recepcji gdzie siedziała ładna szatynka.
-Dzień-dobry-przywitała się uprzejmie.
Recepcjonistka oderwała wzrok od ekranu komputera i oceniła Vivienne jednym, krytycznym spojrzeniem. Jej mina mówiła "nie mam czasu na kogoś takiego jak ty", ale uśmiechnęła się cierpko-widocznie musiała jeszcze bardzo poćwiczyć pracę w tej branży-i zapytała:
-Tak?
Vivienne odchrząknęła,a w tym czasie kobieta powróciła do wystukiwania czegoś na klawiaturze.
-Na ostatnie piętro-powiedziała cicho.
-Chwileczkę-kobieta nie oderwała wzroku od monitora. Vivienne cierpliwie czekała przedeptując nerwowo. Naprawdę się jej spieszyło.
-Do Pana Dimitriego Marchezo-odezwała się w końcu głośno.
Ręce recepcjonistki zawisły nad klawiaturą. Nagle zrobiła się bardzo energiczna.
-Bardzo przepraszam! Rozumie pani, mam tyle pracy. Ależ proszę, winda jest już chyba wolna. Niezwłocznie poinformuję pana Marchezo o pani przybyciu, panno...pani...
-Vivienne Spark-podsunęła usłużnie, ale wywróciła oczami.
-Oczywiście.-Tym razem uśmiech kobiety był szeroki, przepraszający.-Wziąć pani...okrycie...?
Vivienne uśmiechnęła się. Pomyślała, że ta kobieta wolałaby chyba zjeść klawiaturę niż dotknąć jej ciężkiej, skórzanej kurtki. Odmówiła grzecznie i wsiadła do wolnej windy.
  Biuro Dimitriego Marchezo mieściło się na najwyższym piętrze budynku. Był to przeszklony apartament utrzymany w ciemnych kolorach. W samym gabinecie mieścił się czerwony dywan, a pomieszczenie urządzone było w stylu minimalistycznym.
  Vivienne przestąpiła próg i odchrząknęła.
  Mężczyzna w fotelu podniósł wzrok. Miał bardzo onieśmielające spojrzenie, a oczy czarne jak bezgwiezdna noc. Tak mocno marszczył teraz czoło, że brwi stykały się ze sobą.
-Vivienne? Myślałem, że...-był szczerze zaskoczony jej wizytą. Za to Vivienne była zdziwiona jeszcze bardziej, ponieważ akurat ona pojawiała się tu najczęściej.
-Coś nie tak?
Dimitri podrapał się po wyłysiałej głowie.
-Skądże, po prostu...nie spodziewałem się ciebie tutaj tak szybko.
Vivienne uniosła sceptycznie brew, ale nie odezwała się; usiadła na czarnym fotelu przy biurku. Mebel był tak duży, a ona taka drobna, że prawie cała się w niego zapadła. Zdjęła z ramienia torbę i wyjęła z niej plik papierów.
-Dzisiejsza misja zakończyła się powodzeniem. Byłam sama.-Zaczęła swój raport.-Nie było żadnych przeszkód. Liczba przeciwników-trzy. Dwóch położyłam spluwą, jednego shirukenem.
Dimitri powstrzymał ją ruchem ręki. Posłusznie zamilkła, ale poczuła narastającą w niej irytację.
-Co znowu?
-Oh, nic, nic, sam sobie to przejrzę. Vivienne, musisz już iść.
-Co? Przecież zawsze zdawałam ci raport, a potem pomagałam tutaj. Za to mi płacą, Dimitri!
-Obawiam się, że musisz znaleźć sobie nową pracę.
-Nie rozumiem.-Głos jej się całkowicie załamał.
Mężczyzna westchnął i ukradkiem zerknął na okno. Załamał ręce i spojrzał na czekającą w napięciu Vivienne. W jego oczach czaił się smutek oraz współczucie. Ale Vivienne nie chciała jego współczucia, ani niczego innego. Chciała tylko pracy.
-Widzisz, nie mogę cię już dłużej tu trzymać. To był błąd, właśnie to zrozumiałem.
Kłamał. Na pewno kłamał.
-...Mamy dość ludzi-ciągnął.
-Kłamiesz, Dimitri-zarzuciła mu.
Zrobił niewinną minę.
-Nigdy w życiu.
-Kłamiesz-stwierdziła po raz drugi.-Jak z nut. Ponieważ musimy się bić o każdego człowieka, który widział, każdego, kto  będzie chciał paprać się w tym gównie. Może jeszcze tego nie wiesz, ale nie każdy marzy o tym by zabijać chodzące po cmentarzach trupy śmierdzące jak kompostownik i ryczące coś w stylu "hej, zjem cię, wyssę ci mózg, a potem pożrę resztę". A jeśli ktoś widział to musi walczyć. Ale nie każdy się do tego przyzna. Prędzej wyląduje w pokoju bez klamek!
  Wzięła głęboki oddech. Gdy była zła musiała to wszystko wykrzyczeć komuś w twarz. Dimitri cierpliwie czekał.
-Przykro mi, Vivienne.
Uznała to za skończoną rozmowę.
  Zabrała papiery i, z cisnącymi się do oczu łzami, pobiegła z powrotem do windy. Idiota, pomyślała. Ciekawe co teraz bez niej zrobi. Do tej pory to ona robiła najwięcej dla tej przeklętej Organizacji.
  Powinna się czuć wolna, ale ona widziała. Nie mogła ot tak tego porzucić. No i została bez ochrony jaką dawała jej Organizacja. Teraz każdy zombie mógł ją bez problemu namierzyć po zapachu i wejść do jej domu.
  Na usta cisnęło jej się kilka niecenzuralnych słów lecz przełknęła je dzielnie i energicznym krokiem wyszła z hallu.

3 komentarze:

  1. Przeczytałam i przyznam szczerze, ze rozdział bardzo mi sie spodobał, mimo że nie do końca przepadam za taką tematyką. Plus dla ciebie. Poza tym piszesz bardzo dobrze, bez błędów i powtórzeń, czytając ma sie wrażenie, ze nie sprawiło ci to trudności. Smacznie i lekko. Bardzo się cieszę, że tu trafiłam i zaciekawiona dalszymi losami Vivienne, dodaję do obserwowanych, żeby przypadkiem nie przegapić kolejnych rozdziałów.
    I oczywiście zapraszam do siebie. Pozdrawiam cieplutko
    http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. O jeju! Ja przeczytałam coś takiego :o Chodzi mi rzecz jasna o tematykę, nigdy nie mogłam jakoś sięgnąć po taką i po prostu omijałam ją szerokim łukiem. A tu weszłam do Ciebie, spodobał mi się szablon i postanowiłam przeczytać. Muszę przyznać, że trudno mnie zaciekawić, ale tobie się to udało :) Niestety jest dopiero prolog i pierwszy rozdział więc za dużo do powiedzenia nie mam. Błędów jakiś wielkich nie robisz, czasem zdarza Ci się drobna literówka bądź zapominasz o przecinku, ale poza tym jest bardzo dobrze. Treść jest lekka i przyjemnie się czytało. Cieszę się, że trawiłam zupełnie przypadkiem na twojego bloga, zostanę tu sobie na dłużej.
    Dodaję do obserwowanych ( i mam nadzieję, że również odwdzięczysz się komentarzem i obserwacją) i będę starać się regularnie wpadać.
    Pozdrawiam :)
    http://death-is--the-beginning.blogspot.com/
    http://archangel-and-angel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, świetny rozdział :) Przyznam, że miło się czyta Twojego bloga :3 Nie popełniasz błędów i bardzo dobrze piszesz :3 Czekam na kolejny rozdział :*
    P.S
    http://halloweenismylife.blogspot.com/
    http://mylifemypassionsmyeverything.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń