Kto by pomyślał, że tak zapuszczony cmentarz
może nagle stać się polem bitwy.
O życie.
O śmierć…
Vivienne drżącymi rękoma naładowała magazynek
i wycelowała w potwora przed nią. Ten był coraz bliżej, a ona nie potrafiła
zdobyć się na naciśnięcie spustu.
-Vivienne!-usłyszała za
sobą. Głos był dziwnie zniekształcony, ale od razu go rozpoznała. Damien.
Cholera, musiała teraz strzelić inaczej zabiją ich oboje.
Trzy…dwa…jeden…
Rozległ się niebywale
głośny huk, a siła, z jaką wystrzelił pistolet, odrzuciła ją do tyłu. Gdyby nie
to pewnie na jej twarzy wylądowałoby zgniłe mięso. Upadła na śnieg i poczuła
jak przez jej kręgosłup przechodzi fala bólu oraz zimna. Wyrwało jej dech z
piersi; próbowała normalnie oddychać, ale było to trudniejsze niż sobie
wyobrażała. Otrzeźwił ją dopiero charkot wydobywający się z wnętrza zombie.
Jeden potwór właśnie nacierał na Damiena z przodu, kiedy drugi już dochodził do
jego pleców.
Nagle poczuła przypływ adrenaliny, silniejszy
niż jakikolwiek dotąd.
Nie znała tego człowieka, ale to właśnie on
otoczył ją opieką kiedy najbardziej tego potrzebowała. Nie mogła mu teraz
pozwolić zginąć.
Poderwała się ziemi i nie wiele myśląc
wyciągnęła z kieszeni mały metalowy przyrząd. Był zakrzywiony na czterech
końcach i ostry jak brzytwa. Rzuciła shurikenem
w potwora, który właśnie wyciągał swoje obrzydliwe ręce w stronę Damiena. Broń
przebiła jego wątłe, rozpadające się ciało na wylot. Kości posypały się na
śnieg, a po chwili obróciły się w popiół zmieszany z opiłkami metalu.
W chwili gdy Vivienne zlikwidowała pierwszego
zombie, Damien pozbył się drugiego-nadział go na szpikulec jak na wykałaczkę.
Potwór zdążył jedynie wybuchnąć, opryskując mężczyznę wnętrznościami.
Usiedli na pokrytym śniegiem grobie. Przypływ
energii tak dobrze znany podczas walki uleciał z nich, jak powietrze z
przekłutego balonu. Siedzieli w milczeniu, oparci o siebie i patrzeli: na biały
śnieg, na drzewa bez liści, na popiół świadczący o zabitych potworach…
-Drżysz-zauważył
beznamiętnie Damien.
Vivienne objęła się rękoma
jakby dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Otarła rękawem zamarzające na
policzku łzy, pociągnęła nosem.
-To nic takiego, zaraz mi
przejdzie-odparła; wiedziała, że to tylko szok pourazowy czy coś takiego.
Dimitri o tym wspominał, więc nie przejmowała się tym zbytnio.
Przez chwilę było słychać tylko ich chrapliwe
oddechy. Od czasu do czasu któreś zaszurało butami, a czasem z ich gardła
wydobywał się nieokreślony dźwięk: to jęknięcie, to szloch targający ciałem.
-Dziękuję-odezwała się w
końcu Vivienne.
-Za co mi dziękujesz?
-Za…wszystko co do tej
pory dla mnie zrobiłeś-dziewczyna poczuła, jak jej policzki rozkwitają
rumieńcem i ucieszyła się, że Damien tego nie widzi.-No wiesz, kiedy po raz
pierwszy zobaczyłam…te potwory…nie myślałam, że moje życie wywróci się o
trzysta sześćdziesiąt stopni.
-Wiem jak się
czujesz-odparł cicho Damien. Zaczął polerować spluwę rękawem.
Oczywiście, że wiedział.
On też widział.
Znowu cisza. Vivienne zaczynały irytować te
ciągłe przerwy w rozmowie. Nie potrafili dokładnie sklecić jednego zdania, a
ich dialogi wyglądały jak połamane szyldy sklepów po burzy. Stłumiła w sobie
nagłą chęć wykrzyczenia mu wszystkiego w twarz. Boże, przecież przed chwilą
wyznała mu wdzięczność. Zaczęła płakać bo powoli docierały do niej wydarzenia
minionego dnia. Ukryła twarz w dłoniach. Miała tylko szesnaście lat, nie
zasłużyła na coś takiego. Nie chciała walczyć z istotami z horrorów. Chciała
być taka jak inne dziewczyny w jej wieku.
-Co się stało?-przeraził
się Damien.-Hej, nie płacz. To tylko szok. Wiem, że jest ci ciężko, Viv…ale
świat to nie bajka.-Mówił zupełnie tak, jakby czytał jej w myślach.-Proszę cię,
nie płacz.
Przytuliła twarz do
ramienia; jego kurtka pachniała tytoniem i gumą miętową. Zdążyła pomyśleć
tylko, że to dość dziwne połączenie, a potem, że nawet podoba się jej ta
mieszanka.
I że chyba zasnęła oparta
o jego ramię.
Rosses ogarnęła kody CSS haha, ale fajnie. I wgl. super nagłówek
OdpowiedzUsuńA opowiadanie jeszcze lepsze
Świetnie się zaczyna:)
OdpowiedzUsuń